Dzisiaj trochę o miłości- dla mnie temat-rzeka, bo jestem osobą bardzo uczuciową :-)
Nie będzie jednak o samych uczuciach (czyt. jakiś wylewny monolog) bo myślę że je każdy z Was zna, a o "wahaniach" emocji w miłości. Dla niektórych post może być oczywisty, a dla innych stanowić zupełną nowość. Sama zdałam sobie sprawę z normalności takiego zjawiska nie tak dawno, więc chciałabym je Wam przedstawić. Zapraszam do czytania!
![]() |
Źródło: ps-po.pl |
Myślę, że każdy, kto kiedykolwiek był lub jest w związku, pamięta te pierwsze dni, miesiące bycia razem. Słynne "motylki" w brzuchu, ciągły zachwyt drugą osobą, ekscytacja, pewna aura tajemniczości, romantyczne spacery i spotkania. No i ciągłe wyznania, okazywanie uczuć przez fizyczne gesty. Początki znajomości są niezwykle fascynujące, bo zaczynamy nową relację, czujemy jej świeżość. Po powolnym "wyciszeniu się" zauroczenia, przy mocnej więzi w związku rozkwita miłość. Czujemy i marzymy by tak było zawsze, byśmy byli w siebie wpatrzeni tak jak teraz, żeby idylla, poczucie bezpieczeństwa i radość z obecności drugiej osoby trwały wiecznie.
Zdarzają się jednak chwile, kiedy emocje "wygasają". Z tego, co przeczytałam nazywa się to cyklem koniunkturalnym w związku- po ożywieniu i rozkwicie miłości przychodzi jej kryzys. Nie chodzi mi jednak o kryzys typu "Ja już jej/jego chyba nie kocham" "Jest mi z nim źle", "Jestem z nią nieszczęśliwy", ale o ostudzenie uczuć. Kiedy widzisz ukochaną osobę, nie czujesz "motyli w brzuchu", a czułości ograniczają się do uśmiechów czy delikatnych, czasem przypadkowych dotyków rąk. Patrząc na niego nie myślisz "Raaany, ale on jest wspaniały/cudowny/przystojny/nieziemski!" i nie czujesz się zahipnotyzowana przez jego czar. Patrząc na nią nie myślisz, że jej oczy przypominają "błękit przejrzystego nieba" (chociaż nie wiem, czy wszyscy Panowie są poetami), tylko że są takie zwykłe, ot co, niebieskie.
Kiedy pierwszy raz zdarzył mi się taki dzień, wpadłam w totalną panikę- dotąd myślenie o moim mężczyźnie łączyło się z ogromnymi emocjami. Nagle jednego dnia patrzyłam na niego, rozmawiałam z nim jak z dobrym kumplem (lub przyjacielem). Myślałam, że oznacza to, że coś się wypaliło, więc "na siłę" próbowałam znów wywołać "motyle w brzuchu", karciłam samą siebie za to, że nie potrafię czuć tego co kilka dni temu. Brzmi beznadziejnie, prawda?
Po kilku dniach (czy godzinach, nie wiem, ale dla mnie było to wiecznością), gdy znowu zobaczyłam Jego twarz, poczułam ogromną, jeszcze mocniejszą niż wcześniej miłość. Wiedziałam, że zrobiłabym dla tego człowieka wszystko. Jakby "ochłodzenie" sprzed kilku dni nie miało miejsca, a wręcz rozpaliło atmosferę uczuć, odświeżyło ich siłę.
Pozostał we mnie jednak niepokój, więc pełna obaw porozmawiałam na ten temat z mym mężczyzną. Okazało się, że również i on przeżywa podobne dni/godziny/chwile. Dzięki niemu uznałam, że widocznie to normalne i nie prowadzi to do wygaśnięcia miłości. Nazwaliśmy to po swojemu "sinusoidą" miłości.
I wiecie co? Ze świadomością, że uczucia nie mogą być stałe, tak samo natężone w związku żyje się lepiej. W dodatku, po kolejnych dniach, gdy nasza sinusoida była "na dole", zauważyłam plusy sytuacji- pozwala ona uniknąć rutyny. Przecież to byłoby nudne, gdybym codziennie dostawała kwiaty, albo codziennie wychwalała Jego urodę! Rzadsze komplementy, prezenty (ale trzeba uważać żeby całkiem nie zaniknęły :D) są dużo milsze i bardziej wartościowe. W dodatku, po "słabszym" dniu, gdy rozmawiam z moim chłopakiem bardziej jak z przyjacielem, niż z wybrankiem, wyraźnie odczuwam "wzrost" uczuć.
A co robimy ze "słabszym" dniem? Zamiast całusów i słodkich słów po prostu dużo rozmawiamy, czasami na błahe tematy, czasem na bardziej poważne. Niezależnie od natężenia uczuć uwielbiam z nim rozmawiać i to właśnie rozmowa, przebywanie ze sobą pozwala przywołać kolejną falę uczucia. A w "mocne" dni cieszymy się tym, że wybraliśmy siebie nawzajem, jesteśmy bardziej romantyczni, czulsi, czasami wspominamy coś o wspólnych marzeniach... jednym słowem, jest pięknie!
Myślę, że udało mi się opisać wciąż zadziwiające mnie zjawisko ;) Ale taka jest miłość, mimo tego, że należy do najbardziej skomplikowanych uczuć, jak dla mnie jest najpiękniejszym na świecie.
Dziękuje za uwagę i dobranoc Kochani!
Świetnie napisane !
OdpowiedzUsuńFajne to określenie - "sinusoida miłości". Podoba mi się, bardzo trafne!
OdpowiedzUsuń