wtorek, 20 grudnia 2016

W poszukiwaniu inspiracji

Witam!
Niestety, zniknęłam stąd na dłuższy czas. Nie dlatego, że zapomniałam o blogu. Wielokrotnie w mojej głowie pojawiały się pomysły na nowe wpisy, ale spora dawka samokrytycyzmu podpowiadały mi ze "ten temat jest za oczywisty", "na ten masz za mało doświadczenia", "za młoda jesteś żeby o tym mówić"...Wiec blog został opuszczony.  Postanowiłam jednak, że może spytam o zdanie Was, (jeśli ktokolwiek tęsknił i ktokolwiek tu jeszcze zaglada), czy chcecie czytać i co chcecie czytać. Myślę, że tematyka wpisów będzie oscylować wokół muzyki, moich studiów, a także niezmiennie miłości, związku, małżeństwa, może innych zajęć...a może ktoś z Was chciałby przeczytać o czymś konkretnym, ale zupełnie innym od dotychczasowych tematów, o pogląd na jakąś sprawę, o codzienna rutynę, o pasji...Czekam na Wasze propozycje w komentarzach, z których bardzo chętnie skorzystam.  Sama mam kilka pomysłów, które być może Was zainteresują.  Postaram się pisać coś przynajmniej raz w tygodniu. Chce, by ten blog, moje miejsce w sieci, inspirował, zaciekawial, motywowal i sprawiał, że będziecie tu chcieli powracać. I czytać!
Zamieniam się w "słuch" i do zobaczenia!
PS. Przepraszam za wszelkie błędy a także kiepska edycję tekstu.  Pisze post z telefonu i myślę, że będę często to robić.  Najczęściej mam czas gdy czekam na zajęcia, w przerwie od ćwiczenia na instrumencie lub w pociągu gdy wracam do domu i chciałabym kreatywnej wykorzystać ten czas niż przewijać kolejne strony portalu społecznościowego ;-)

środa, 3 sierpnia 2016

Szansa

Dostałam ogromną szansę od losu.
Zostałam studentką Akademii Muzycznej...

Właściwie nie wiem co powiedzieć, dlatego tak długo zwlekałam z notką. Wciąż nie potrafię w to w pełni uwierzyć...Przyjęto mnie po III klasie szkoły II stopnia- a normalnie przyjmuje się osoby po VI roku... Więc jestem 3 lata "do przodu". Ale! Muszę te 3 lata jak najszybciej  nadrobić. Zarówno w kwestii klarnetu, jak i teorii... To ogromne obciążenie psychiczne, naprawdę się boję, boję się że sobie nie poradzę. Jeśli jednak zauważono we mnie jakiś potencjał...to grzechem będzie nie spróbować! Dam z siebie wszystko!
Naprawdę się nie spodziewałam. Idąc na egzamin wstępny miałam w głowie tysiąc myśli. Przede wszystkim towarzyszyła mi ogromna trema, nie mogłam spać w nocy, a w dzień byłam roztrzęsiona. Utwory miałam tak przygotowane, że mogłabym wstać o 3 nad ranem i zagrać cały program na wpół śpiąc (tak myślę). Jednak myśl że mogłabym się dostać była tak nierealna, że nawet wstydziłam się tak myśleć, serio! Z racji że jestem po III klasie, to jest u mnie dużo niedociągnięć technicznych, oddechowych....Ale to niesamowite że ktoś chciał mnie wysłuchać, a ponadto dał mi szansę. Jestem wzruszona i zszokowana za każdym razem, gdy o tym pomyślę.
Świat muzyki mnie fascynuje. Marzę o koncertach z orkiestrą, współpracą z coraz to nowszymi dyrygentami, graniem w przeróżnych miejscach na świecie i dawaniem radości słuchaczom...Nie chcę być sławna, po prostu chcę spełniać się w tym, co kocham, pokonywać stres, tremę i własne ograniczenia. To moje wielkie marzenie, na które pracowałam i jeszcze będę pracować przez wiele lat.
Dziękuję wszystkim osobom, które trzymały za mnie kciuki, podnosiły na duchu, kiedy nie miałam siły i płakałam ze zmęczenia. Dziękuję szczególnie mojej Miłości, bo okazał się w tym trudnym roku, gdy miałam maturę i wstępne ogromną pomocą i siłą napędową do działania! :*
Teraz tylko proszę Was drodzy Czytelnicy o kciuki i modlitwę, żebym nie traciła zapału, motywacji i mogła wciąż się rozwijać. I grać- ku uciesze Publiczności no i Boga :)

PS. Matura też poszła wcale nie najgorzej! Matematyka, o którą obawiałam się, że nie zdam- 52% ;) Reszta przedmiotów też nieźle, więc w razie gdyby z muzyką nie wyszło (o zgrozo!), to mam jakąś alternatywę.
To był ciężki rok!
A będzie tylko gorzej ;-)
Do następnego!

środa, 29 czerwca 2016

Pod prąd

Wiem, że dość długo mnie nie było,ale dużo u mnie się działo. Jednak już po wszystkim, czekam cierpliwie na wyniki, zobaczymy co mi wyszło, a co nie :) Dzisiaj garstka krótkich przemyśleń.

W dzisiejszym świecie żyje się schematycznie. Bardzo często nasze dni wyglądają podobnie- wstajemy rano, idziemy do pracy/szkoły, potem wracamy do domu, wypełniamy obowiązki, odpoczywamy, idziemy spać. A kolejnego dnia- replay. W tej codziennej rutynie bardzo łatwo zatracić radość życia, satysfakcję z tego, że coś robimy, przeżywamy. Zauważyłam to także po sobie, gdy wstawałam rano do szkoły niemal modląc się, by ten długi dzień się skończył. Miałam ochotę po prostu przewinąć te dziesięć godzin i iść spać...Zauważam to też teraz, gdy wybieram się do pracy i jak dłuży mi się w niej czas. Mam szczęście, że trafiłam na bardzo fajnych współpracowników, którzy trochę rozluźniają atmosferę, ale wiadomo że codziennie wykonuje się te same czynności...Nie jest trudno wpaść w okropną rutynę i apatię wobec życia...
Jednak kiedy pomyślimy, jak wiele mamy, mimo iż to wszystko wydaje się tak zwykłe, powszechne i oczywiste, może uda nam się docenić tą zwyczajność. Żeby cieszyć się życiem trzeba iść trochę "pod prąd"- szukać radości tam, gdzie zazwyczaj się jej nie zauważa. Działać, kiedy otoczenie wyśmiewa nasz zapał. Uśmiechać się, gdy los brutalnie nas skopie po tyłku. Doceniać  chwilę, nawet każdą nudną minutę w pracy, w szkole, spędzoną w książkach przed nadchodzącą sesją, czy nawet w kolejce do lekarza ;-)

Pomyśl, że na pewno teraz ktoś na świecie musi z niego odejść, zostawiając to wszystko, czego się dorobił. Pomyśl, że może właśnie ktoś dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory. Ktoś właśnie stracił pracę i nie ma za co żyć. Komuś właśnie rozpadło się małżeństwo. Komuś zmarł ktoś bliski. Codzienna rutyna może zostać przerwana jakimś tak dramatycznym zdarzeniem, które dopiero zmieni nasz punkt widzenia. A może warto zrobić to wcześniej samemu? Kiedy tak pomyślałam o swoim "nudnym życiu", to stwierdziłam, że cholera, naprawdę jestem szczęściarą. Jestem zdrowa, mam rodzinę, mam gdzie mieszkać, skończyłam szkołę, może dostanę się na studia, mam pracę. To, że mam to wszystko, wręcz zobowiązuje mnie do celebracji każdej z chwil. To nie jest łatwe, gdy trzeba wstać co świt, ale uwierz, że warto. Przełam schemat, przełam swoje przyzwyczajenia i zrób coś inaczej. Doceń to, co będziesz robić danego dnia. Może pomyśl, że nadchodzący dzień, mimo że pozornie taki sam, jak poprzedni, jest prawdziwym darem, bo ktoś właśnie umiera, a Ty wciąż żyjesz, że darem jest nawet to 8 godzin pracy do "odklepania"! Takie myślenie wywołuje w człowieku więcej radości, optymizmu i spontaniczności- a spontaniczność pozwala kolekcjonować dobre chwile.
 Nasze życie będzie udane nie przez to, ile majątku zgromadzimy, ale przez to, jakie będziemy mieć z niego wspomnienia. Wiadomo, że nie co tydzień wyjeżdża się na zagraniczne wakacje czy bierze udział w niesamowitych imprezach (chociaż to już jest bardziej możliwe), więc pozwólmy, by nasza codzienność zasługiwała na miano "dobrych wspomnień". Słuchaj swojej intuicji, spełniaj marzenia, wyciągaj z danego Ci czasu ile się da. Bo tylko pójście pod prąd uczyni Cię silnym, szczęśliwym i spełnionym człowiekiem.

niedziela, 15 maja 2016

Moda na męskość

Witam!
Maturalny armagedon przeżyłam (oprócz ustnego angielskiego- ten jeszcze przede mną), mam się całkiem dobrze i jestem nawet zadowolona. Teraz przede mną intensywne przygotowania instrumentalne, pewnie jeszcze masa nerwów i dopiero będzie można odpocząć ;)
Wybaczcie, że chwilę nie pisałam, ale przyznam, że nie mogłam wpaść na dobry temat. Nie chcę pisać tu o rzeczach oczywistych, albo tworzyć jakiś poradników w stylu jak żyć. Chcę po prostu skłonić do przemyśleń albo podzielenia się poglądami na świat, zaciekawić Was czymś. Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis mi w tym pomoże ;)
Takiego pana ujrzałam po wpisaniu hasła "mężczyzna idealny" ;)

Współczesny świat stał się naprawdę dziwny. Zachowania i poglądy ludzi często są determinowane przez modę, wpływ medialny, polityczny społeczny. W kwestii zachowania mężczyzn stało się widoczne oddziaływanie mody- takiej na męskość. Wraz z coraz śmielszym udzielaniem się w mediach homoseksualistów, wzrostowi tolerancji, heteroseksualni panowie zaczęli budować pewien rodzaju kontrast. Według obrazów przekazywanych przez media mężczyzna powinien być wysportowany, umięśniony, silny, o mocnym charakterze, nieustępliwy ... Z okładek gazet uśmiechają się do nas idealni, gładcy, wyglądający jak greckie posągi panowie.Wzrosła popularność siłowni, budowania masy mięśniowej w niekoniecznie rozsądny sposób- wykańczające treningi, stosowanie masy odżywek...Moda na piękne brody i wąsy, które przecież od wieków są atutem mężczyzny. Faceci zaczęli bardziej dbać o swój strój, wygląd, zaczęli wymagać od swojego ciała więcej. I te wszystkie zmiany są dobre, są znakiem, że człowiek o siebie dba, ale niekoniecznie są synonimem słowa męskość. Męskością nazywane jest też często brak okazywania uczuć, emocji, silna poligamia (no bo przecież mężczyzna to "zdobywca"), a co za tym idzie, niestałość w związkach. Męskością określa się ogromne, żylaste mięśnie, siłę, idealnie przystrzyżony zarost, modny ubiór. Nawet rozmiar przyrodzenia stanowi dziś o męskości! Młody chłopak, bombardowany tymi wszystkimi wymogami i obrazami, zamiast posłuchać swojego rozsądku, marzeń, jest wciągany w panującą modę, traci w tym indywidualność.
A teraz pozwólcie, skonfrontuje to z moimi staroświeckimi poglądami:
Według mnie męskość to nie te wszystkie atuty, które wymieniłam. O ilości mężczyzny w mężczyźnie świadczy jego stosunek do drugiej osoby, poziom empatii, umiejętności wyrażania uczuć. Mężczyzną jest chłopak, który otwarcie i szczerze mówi o swoich uczuciach ukochanej dziewczynie. Potrafi z nią szczerze rozmawiać, dbać o nią, troszczyć się o jej dobro. Płacze z bezradności, gdy widzi ją ciężko chorą i robi wszystko, by jej pomóc. Czasem ją wyręcza w obowiązkach, gdy widzi, że sobie nie radzi, a nie zasiada przed telewizorem. Męski facet to ten, który jest wierny i choćby do związku wkroczyła rutyna, nie dopuszcza możliwości zdrady. Męskością jest gotowość do małżeństwa, założenia rodziny i wzięcia odpowiedzialności za swoje dzieci. Tata bawiący się ze swoim synem klockami, budujący kolorowe wieże, jeżdżący autkami czy czeszący lalki z córką jest dla mnie bardziej męski niż facet pakujący którąś godzinę z kolei na siłowni.  Mężczyzna jest mężczyzną nie przez to, jak wygląda, ale przez to,jaki jest jego charakter, światopogląd i podejście do życia. Kiedy przeszłam etap "poszukiwania miłości" tylko i wyłącznie przez pryzmat wyglądu, zrozumiałam, jak ważny jest stosunek chłopaka do samego siebie- to, kim chce być, jakie są jego priorytety, marzenia. I jeśli chodzi o mnie, numerem jeden będzie gość, który stawia pragnienie posiadania rodziny, troszczenia się o bliskich ponad własną karierę, życie towarzyskie czy świetny wygląd. Właśnie to nazywam męskością.
PS. Panowie dobrze zbudowani, trenujący na siłowni, dbający o swój wygląd- proszę, nie obraźcie się. Wcale nie krytykuje żadnego z Was, bo wiem, że dla wielu siłownia i treningi są wspaniałym hobby, a dbanie o zarost czy staranny ubiór powodem do dumy! Obrazem posłużyłam się dlatego, by pokazać, że mężczyznami jesteście za to, kim jesteście w środku, a nie za to jak wyglądacie ;-)

piątek, 29 kwietnia 2016

Sinusoida miłości

Witam Was po krótkiej przerwie. Czasu u mnie mało, ale miałam ochotę tu wpaść i coś napisać ;)
Dzisiaj trochę o miłości- dla mnie temat-rzeka, bo jestem osobą bardzo uczuciową  :-)
Nie będzie jednak o samych uczuciach (czyt. jakiś wylewny monolog) bo myślę że je każdy z Was zna, a o "wahaniach" emocji w miłości. Dla niektórych post może być oczywisty, a dla innych stanowić zupełną nowość. Sama zdałam sobie sprawę z normalności takiego zjawiska nie tak dawno, więc chciałabym je Wam przedstawić. Zapraszam do czytania!
Źródło: ps-po.pl

Myślę, że każdy, kto kiedykolwiek był lub jest w związku, pamięta te pierwsze dni, miesiące bycia razem. Słynne "motylki" w brzuchu, ciągły zachwyt drugą osobą, ekscytacja, pewna aura tajemniczości, romantyczne spacery i spotkania. No i ciągłe wyznania, okazywanie uczuć przez fizyczne gesty. Początki znajomości są niezwykle fascynujące, bo zaczynamy nową relację, czujemy jej świeżość. Po powolnym "wyciszeniu się" zauroczenia, przy mocnej więzi w związku rozkwita miłość. Czujemy i marzymy by tak było zawsze, byśmy byli w siebie wpatrzeni tak jak teraz, żeby idylla, poczucie bezpieczeństwa i radość z obecności drugiej osoby trwały wiecznie.
Zdarzają się jednak chwile, kiedy emocje "wygasają". Z tego, co przeczytałam nazywa się to cyklem koniunkturalnym w związku- po ożywieniu i rozkwicie miłości przychodzi jej kryzys. Nie chodzi mi jednak o kryzys typu "Ja już jej/jego chyba nie kocham" "Jest mi z nim źle", "Jestem z nią nieszczęśliwy", ale o ostudzenie uczuć. Kiedy widzisz ukochaną osobę, nie czujesz "motyli w brzuchu", a czułości ograniczają się do uśmiechów czy delikatnych, czasem przypadkowych dotyków rąk. Patrząc na niego nie myślisz "Raaany, ale on jest wspaniały/cudowny/przystojny/nieziemski!" i nie czujesz się zahipnotyzowana przez jego czar. Patrząc na nią nie myślisz, że jej oczy przypominają "błękit przejrzystego nieba" (chociaż nie wiem, czy wszyscy Panowie są poetami), tylko że są takie zwykłe, ot co, niebieskie.
Kiedy pierwszy raz zdarzył mi się taki dzień, wpadłam w totalną panikę- dotąd myślenie o moim mężczyźnie łączyło się z ogromnymi emocjami. Nagle jednego dnia patrzyłam na niego, rozmawiałam z nim jak z dobrym kumplem (lub przyjacielem). Myślałam, że oznacza to, że coś się wypaliło, więc "na siłę" próbowałam znów wywołać "motyle w brzuchu", karciłam samą siebie za to, że nie potrafię czuć tego co kilka dni temu. Brzmi beznadziejnie, prawda?
Po kilku dniach (czy godzinach, nie wiem, ale dla mnie było to wiecznością), gdy znowu zobaczyłam Jego twarz, poczułam ogromną, jeszcze mocniejszą niż wcześniej miłość. Wiedziałam, że zrobiłabym dla tego człowieka wszystko. Jakby "ochłodzenie" sprzed kilku dni nie miało miejsca, a wręcz rozpaliło atmosferę uczuć, odświeżyło ich siłę.
Pozostał we mnie jednak niepokój, więc pełna obaw porozmawiałam na ten temat z mym mężczyzną. Okazało się, że również i on przeżywa podobne dni/godziny/chwile. Dzięki niemu uznałam, że widocznie to normalne i nie prowadzi to do wygaśnięcia miłości. Nazwaliśmy to po swojemu "sinusoidą" miłości.
I wiecie co? Ze świadomością, że uczucia nie mogą być stałe, tak samo natężone w związku żyje się lepiej. W dodatku, po kolejnych dniach, gdy nasza sinusoida była "na dole", zauważyłam plusy sytuacji- pozwala ona uniknąć rutyny. Przecież to byłoby nudne, gdybym codziennie dostawała kwiaty, albo codziennie wychwalała Jego urodę! Rzadsze komplementy, prezenty (ale trzeba uważać żeby całkiem nie zaniknęły :D) są dużo milsze i bardziej wartościowe. W dodatku, po "słabszym" dniu, gdy rozmawiam z moim chłopakiem bardziej jak z przyjacielem, niż z wybrankiem, wyraźnie odczuwam "wzrost" uczuć.
A co robimy ze "słabszym" dniem? Zamiast całusów i słodkich słów po prostu dużo rozmawiamy, czasami na błahe tematy, czasem na bardziej poważne. Niezależnie od natężenia uczuć uwielbiam z nim rozmawiać i to właśnie rozmowa, przebywanie ze sobą pozwala przywołać kolejną falę uczucia. A w "mocne" dni cieszymy się tym, że wybraliśmy siebie nawzajem, jesteśmy bardziej romantyczni, czulsi, czasami wspominamy coś o wspólnych marzeniach... jednym słowem, jest pięknie!

Myślę, że udało mi się opisać wciąż zadziwiające mnie zjawisko ;) Ale taka jest miłość, mimo tego, że należy do najbardziej skomplikowanych uczuć, jak dla mnie jest najpiękniejszym na świecie.
Dziękuje za uwagę i dobranoc Kochani!

środa, 20 kwietnia 2016

Matura maturą...ale co dalej?

Pisze do Was wprost z pokoju do nauki w internacie, w którym został mi miesiąc (albo mniej) mieszkania.
Rany, kiedy te trzy lata tak zleciały?
Postanowiłam zrobić sobie przerwę od nauki (uczę się dopiero drugi dzień tak mega intensywnie, a już mam dość) i napisać coś o temacie #1 ostatnio, czyli o maturze.
Żródło: ZSP 5 Jaworzno
Osobiście uważam maturę za bezsens, zwłaszcza obowiązkową maturę z matematyki (proszę mi podać przykład, kto w dorosłym życiu liczy sobie codziennie deltę, hm? ;D Oprócz ludzi związanych na co dzień z matematyką!). Zamiast matury powinny być wstępne egzaminy na studia- uczysz się na 1000% tego, co chcesz robić, to, co jest Ci potrzebne przy Twoim wykształceniu. Rozumiem, że u ludzi ceni się wszechstronność, ale matura "uczy" działania według schematu- trzeba "wstrzelić się" w klucz. To mnie w niej (i pewnie nie tylko mnie) denerwuje najbardziej. Trochę inna jest na szczęście matura ustna- na przykład tej z polskiego raczej się nie boję- jeśli tylko trafię na temat, na który będę w stanie coś mądrego powiedzieć, to z moją łatwością mówienia pójdzie gładko! Szkoda, że takiej łatwości nie posiadam w obcych językach, ale jakoś sobie poradzę... ;-)

No ale okej, matura maturą, większość z nas przez nią przejdzie i to obronną ręką- ale co dalej? Kiedy pytałam się osób z mojej klasy/rocznika, co chcą robić, to jeszcze miesiąc przed maturą wiele z nich nie wiedziało, gdzie chce iść na studia .Prawda jest też taka, że wybranie profilu klasy w wieku niespełna 16 lat, ogranicza nasze możliwości wyboru (no chyba że ktoś nadrobi materiał z danego przedmiotu indywidualnie i zda z niego rozszerzenie). 19 lat to także nie jest dużo, a wymaga się od nas dokonania wyboru, którego konsekwencje (dobre lub złe), będą się za nami ciągnąć do końca życia. I tak naprawdę nie wiadomo kogo słuchać- czy rodziców, którzy mówią, by wybrać studia, które są "na topie" i zapewniają dobrze płatną pracę, czy posłuchać wujka i wyjechać za granicę nie robiąc studiów, czy koleżanki, która kończy tylko studium, by po liceum mieć zawód. Uczelnie utworzyły tysiące zupełnie dziwnych kierunków, które podobno są "przyszłościowe". Nie podam Wam przykładów, bo nie próbowałam się nawet tym interesować (zaraz będzie o tym, dlaczego tak jest), a tyle co wiem o studiach inne niż te, na które chciałabym iść, pochodzi od znajomych. Słuchając kolegów i koleżanek, którzy już się zdecydowali, w pierwszej chwili myślę "eeee...ale jaki ma się zawód po tym kierunku?"...Taka jest prawda, że teraz studia może mieć prawie KAŻDY (na niektóre uczelnie na przykład prywatne nie ma wysokich progów procentowych), więc wybieranie "opłacalnego" kierunku nie ma sensu-bo nagle okaże się że zbyt dużo osób ukończyło ten kierunek i jak pracy nie było, tak nie ma.
Pomyśl, czy naprawdę chcesz być dajmy na to prawnikiem, bo rodzice mówią, że będziesz dużo zarabiać? Zastanów się, czy faktycznie będziesz chciał wertować ustawy i obracać się w tym temacie do końca życia i czy będziesz robił to z przyjemnością? Albo czy kiedy zdecydujesz się wyjechać za granicę, to chcesz pozostać tam na stałe?

Jeśli chodzi o mnie- w kwestii studiów kierowałam się sercem. Nie tym, co warto teraz studiować, po czym się dobrze zarabia i ma się pewną pracę, ale tym, czy będę kochać swoją pracę, czy będzie mnie fascynować, pociągać i czy będę się w niej spełniać. Mój wybór padł na studia muzyczne. Pierwszy raz taka myśl pojawiła się we mnie ponad półtora roku temu, za sprawą znajomych- studentów Akademii Muzycznej, których spotkałam na wakacjach w Bułgarii. To oni zaszczepili we mnie szczerą miłość i fascynację muzyką. To oni pokazali mi, że może niekoniecznie zarabia się w branży muzycznej "kokosy" (nie mówię o gwiazdach show-biznesu), ale że przynosi ona niesamowitą energię i radość. W ich postawie, ich emocjach i pasji się zakochałam i od tej pory intensywnie myślałam, czy i ja mogę pójść tą drogą. Nie jestem wybitną klarnecistką, czy wirtuozem- i pewnie nigdy nie będę drugim Eddie Danielsem albo Shirley Brill. Nie będę zarabiać grubych tysięcy czy występować w największych salach koncertowych na świecie z najznakomitszymi gwiazdami. Mam to gdzieś, że nie będę wybitna, bo po prostu chce pozostać sobą i robić to, co dyktuje mi serce. Mam nadzieje, że swoja fascynacją, pracowitością i determinacją sprawię,że po pierwsze, dostanę się na Akademię (co niestety proste nie jest, bo tutaj są egzaminy wstępne), a po drugie nie będę jej bezrobotnym absolwentem. A co najważniejsze- że bycie muzykiem będzie mi dawało satysfakcję i energię.
Tym, którzy tak jak ja stoją przed wyborem uczelni- nie słuchaj nikogo, oprócz samego siebie! Pomyśl o tym, że Twój przyszły zawód będzie towarzyszył Ci do końca życia i nie może Cię męczyć czy nudzić. Bądź rozsądny i pracuj pilnie na swój własny sukces, wkręcaj się na staże czy do dodatkowej pracy. Bądź operatywny, a na pewno w przyszłości czeka Cię za to nagroda ;-)


PS. Wczoraj miałam przyjemność być na koncercie Orkiestry Adama Sztaby w ICE Kraków- było to po prostu rewelacyjne przeżycie. Kolejny przykład ludzi żyjących muzyką i bardzo zdolnego, charyzmatycznego dyrygenta. Zostawiam Was z moją ulubioną aranżacją, w dodatku w wykonaniu genialnego Kuby Badacha ;)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Przemyślenia nastolatki o małżeństwie

Właściwie powinnam się uczyć geografii, ale stwierdziłam, że znajdę chwilę, by coś naskrobać.
Dzisiaj będzie temat małżeństwa. Może Was zdziwić, że niespełna dziewiętnastoletnia dziewczyna, tuż przed maturą w ogóle myśli o małżeństwie. "Kobieto, przecież to o dużo za wcześnie! Najpierw studia, dobrze płatna praca, mieszkanie, przecież trzeba uzbierać z 50 tysięcy na wesele z prawdziwego zdarzenia, no i jeszcze na podróż poślubną! A tak w ogóle, to do 30stki daleko, po co się tak spieszyć? Trzeba się wyszaleć!"
Monologi w tym stylu już nie raz słyszałam, nie raz pytałam się znajomych o najlepszy wiek do wyjścia za mąż. Średnia oscylowała wokół 25 i więcej lat, niektórzy mówili nawet o ponad trzydziestu.

Interesuje się tematem małżeństwa intensywniej od kilku miesięcy, może i więcej. Na początku myślałam, że wynika to z jakiegoś głupiego marzenia o pięknym ślubie, drogiej sukni i hucznym weselu. Że marzy mi się czuć się księżniczką w białej sukni. Kiedy jednak przemyślałam to jeszcze raz, "na chłodno", to zrozumiałam o co chodzi. Jestem zakochana od roku i 7 miesięcy. Dla jednych to długo, dla długich krótko. Staram się nie analizować to pod względem czasu. I w końcu odkryłam, że to właśnie ta relacja, w której jestem, ta miłość, której doświadczam, poczucie bezpieczeństwa, radzenie sobie wspólnie z kłopotami, wspólna codzienność wywołały u mnie przemyślenia dotyczące małżeństwa. Pierwszy raz nie czułam strachu "ale że jak to?!", myśląc o tym, że mogłabym zostać Jego żoną. Myślę, że gdy przychodzą takie właśnie pierwsze, nieśmiałe myśli, rozmowy, to trzeba je pielęgnować, bo mogą doprowadzić do czegoś naprawdę pięknego.
Oczywiście do naszego ślubu zostało jeszcze bardzo dużo czasu, bo wciąż mamy po naście lat, wciąż nie znamy siebie nawzajem na 1000%, no i "po co się spieszyć". Ale to nie znaczy że mamy czekać do jakiegoś konkretnego wieku, który wyznacza nam nasze otoczenie, bo to "dobry wiek". Co właściwie zmienia małżeństwo w życiu pary z dłuższym stażem? Czy jest ono jakimś rodzajem więzienia, że pary z długim stażem się go boją? Czy po ślubie już nie zależy ludziom na sobie? Czy czekanie do 30stki spowoduje, że będziemy bardziej gotowi do życia razem?

Moim zdaniem małżeństwo to po prostu kontynuacja dzieła, które się wspólnie zaczęło. Tak samo ważne jest narzeczeństwo, które nie jest dla mnie pięknym pierścionkiem na palcu i chwaleniem się wszystkim koleżankom, a małym przyrzeczeniem, obietnicą, że traktujemy siebie bardzo poważnie, że chcemy ze sobą spędzić resztę życia. A sam ślub nie jest końcem tej radosnej drogi, tylko początkiem! Jaki więc ma sens czekanie do ukończenia studiów, żeby się pobrać, mimo że na przykład para kilka lat mieszka razem? Rozumiem, może komuś marzy się wystawny ślub, ale w tym całym"szale ślubnym" nie wolno zapominać o tym, co najważniejsze- o miłości. Pomiędzy wszystkimi wystrojonymi ciociami, fotografem, kamerzystą, pięknie przystrojoną salą i masą jedzenia musi pojawić się miłość, która w dniu połączenia się dwojga ludzi nie zgaśnie, a rozbłyśnie ze zdwojoną siłą. I będzie kwitła przez kolejne lata małżeństwa, wspierana przez wzajemny szacunek i wsparcie małżonków.
Nie słuchaj więc cioci, która mówi że "za wcześnie", nie słuchaj mamy, która mówi że "trzeba jakąś lepszą restaurację wynająć, a na razie pieniędzy brak". Jeśli Ty i Twoja ukochana osoba czujecie, że to już ten moment, że nie chcecie zmian, że dalej przez życie chcecie iść razem, to pobierzcie się. Choćby miało być kameralnie, skromnie, to i tak będzie to niezapomniany i wyjątkowy dzień, choćby po sakramencie odbył się tylko obiad w najbliższym gronie. To nie o zabawę i luksusy chodzi, bo to nie zagwarantuje Wam udanego i trwałego małżeństwa.

sobota, 9 kwietnia 2016

Powrót vol 2

I oto powracam, po ponad rocznej nieobecności!
Zainspirowały mnie do tego blogi, które czytam, a także, które ciągle odkrywam, przede wszystkim blog Michaliny z http://krótkienozki.blogspot.com . Tak bardzo spodobało mi się, że Michalina pisze na swoim blogu o wszystkim, o swojej codzienności, przemyśleniach dotyczących miłości, rodzicielstwa czy po prostu życia, że aż zatęskniłam za takim własnym miejscem w sieci ;)
 Nie obiecuje regularności wpisów, bo często brakuje mi czasu lub dostępu do internetu, ale po maturze wracam na jakiś czas na moją kochaną wieś, więc może będzie więcej sprzyjających warunków do pisania postów! :)
Co się przez ten czas zmieniło?
Woow, nawet nie wiem jak to wszystko opisać i jak się za to zabrać. Pewnie nie napiszę nawet połowy z tego, co się wydarzyło przez ostatnie co najmniej 16 miesięcy :) To, co się nie zmieniło, to to, że jestem w szczęśliwym związku z tym samym mężczyzną od roku i 7 miesięcy. Jest nam razem dobrze, coraz lepiej funkcjonujemy jako związek. Pojawiają się nieśmiałe i bardziej śmiałe plany co do naszej wspólnej przyszłości (ale to temat na osobny post ;) ). Jest cudnie, jest tak, jak zawsze chciałam, jest miłość, przyjaźń, koleżeństwo i romans w jednym. Temat miłości i związku pewnie niejednokrotnie pojawi się na blogu, bo stał się dla mnie jednym z najważniejszych w życiu. No, podobno każdy kiedyś dorasta :)

Klarnet. Tu się nic nie zmieniło, a bardziej wzmocniło moje poważne podejście do tematu. W 2015 roku wybrałam się w końcu na swój pierwszy konkurs muzyczny (w końcu!), gdzie otrzymałam wyróżnienie. Pierwszy raz starłam się ze sceną w kontekście pewnej rywalizacji, a także jak najlepszego zaprezentowania się. Cały czas walczę ze stresem podczas występów, który potrafi zabrać naprawdę cały ogrom pracy, który się wykonało... Dziś wróciłam z X Międzynarodowego Konkursu Interpretacji Muzycznej w Przemyślu-Krasiczynie ,gdzie znów otrzymałam wyróżnienie. Trochę sobie wyrzucam, że mogłam zagrać lepiej, może pewniej, jakoś tak, żeby bardziej się spodobało, ale mam poczucie że to kolejny krok ku rozwojowi :) Są dalsze plany, marzenia i cele, ale o nich będę mówić dopiero, gdy dojdą do skutku, nie chcę zapeszać!

Matura. Proszę Państwa, już nie mam nawet miesiąca do matury, a wszystko jest za przeproszeniem w du*ie. Już nawet nie mam siły otwierać książek, mam tego wszystkiego psychicznie dość, jestem przerażona i jednocześnie nie chcę się przejmować. Postaram się jeszcze jakoś zmobilizować, żeby po prostu ZDAĆ i pożegnać się na zawsze z liceum, które ciągle przeszkadza mi w rozwoju muzycznym, i zająć się na serioserio muzyką!

No! Jeśli chodzi o krótkie omówienie, to byłoby na tyle. Postaram się wrócić wcześniej, niż za rok, obdarować Was ciekawym tematem i ubarwić wpisy zdjęciami.
Do zobaczenia! <3

PS. Kto miałby ochotę, może obserwować mojego instagrama. Dość często dodaję tam zdjęcia, które trochę mogą rozjaśnić co się tam u mnie dzieje ;)