Dzisiejszy post jest jedną, wielką refleksją, zakończoną ważnym wnioskiem.
Przez ostatnie miesiące popadałam ze skrajności w skrajność. Przez fakt, że w internacie musiałam sobie sama gotować, a nie zawsze miałam na to czas, zbyt często zdarzało mi się jeść drożdżówki a także fast-foody. Dodatkowo brałam leki, które przyczyniały się do tycia. Z drugiej strony, chciałam być szczupła dla mojego chłopaka, bo widziałam, że moja coraz bardziej zaokrąglona figura mu się coraz mniej podoba (chociaż tego nigdy do mnie nie powiedział). Nie jadłam więc słodyczy, starałam się jeść więcej warzyw, owoców, nieraz niemal się głodziłam, bo nie wiedziałam co jeść. Starałam się jak najwięcej ćwiczyć i z utęsknieniem czekałam na rezultaty.
Teraz, gdy zostałam sama, dostrzegłam, że takie zachowanie nie ma sensu. Patrzę na moje stare zdjęcia z wakacji i niemal płaczę na widok idealnego, płaskiego brzucha i braku boczków... Ale są rzeczy ważniejsze.
Nie mogę zmobilizować się do intensywnych, codziennych ćwiczeń. Zamiast tego wolę zobaczyć się ze znajomymi, dla których nie miałam czasu przez ostatnich 10 miesięcy, a teraz dostrzegam, jak wiele straciłam. Zamiast katować się wieczorem ćwiczeniami, wolę porozmawiać z rodzicami, siostrą, pośmiać się, pogadać...
Dzisiaj, podczas kupowania stroju kąpielowego musiałam stanąć ze swoim ciałem "twarzą w twarz". I wiecie co? Podobam się sobie. Mimo kilku niepotrzebnych fałdek, zaokrąglonych bioder, ud i (o zgrozo!) delikatnemu celulitowi kocham swoje ciało. Zrozumiałam, że nie muszę się głodzić, nie muszę spędzać długich godzin na siłowni, nie muszę mieć idealnego ciała, płaskiego, wyrzeźbionego brzucha.... Nie chcę ścigać się z koleżankami o to, która jest szczuplejsza, która jest bardziej fit, bo mnie to nie kręci. Uznałam, że będę uprawiać sport, kiedy będę miała na to ochotę. Poćwiczę mięśnie brzucha, pośladków, nóg czy rąk wtedy, kiedy będę tego chciała. Tak samo z bieganiem czy rowerem. Sport daje mi dużo radości i przyjemności, nie muszę więc go uprawiać pod przymusem posiadania idealnej sylwetki, patrząc tęsknie na zdjęcia modelek w gazetach. Wiem, że moja figura z poprzedniego roku już nie wróci, bo w moim organizmie zaszły pewne zmiany, przez które raczej do "patyczaka" nie wrócę. Ale... czy nie lepiej być naturalną kobietą? Słyszałam opinie, że faceci naprawdę lubią krągłości, byleby tylko nie były zbyt pełne, ale po prostu sexy! :)
Drogie Czytelniczki! Pokochajcie siebie! Podziwiajcie w lustrze swoje krągłości i kochajcie je! Nie dopuście jednak, aby wałeczki się powiększały, przez niezdrowe jedzenie czy brak ruchu... Wiecie, że skrajności są niezdrowe ;) Jedzcie zdrowo, ale smacznie, ćwiczcie to, co lubicie ćwiczyć, jeśli będziecie robić to z przyjemnością, to siłownia może być naprawdę wielką rozrywką, stać się naszym hobby!
Ja wprowadzam do swojego życia te złote zasady. Od dziś kocham swoje ciało, takie, jakie jest. Będę wciąż nad nim pracować, ale też będę z dumą prezentować jego obecny stan. W spodniach, sukience, czy stroju kąpielowym będę sobą, pewną siebie i emanującą optymizmem!
Jeszcze tydzień do Bułgarii! Od wczoraj cieszę się wakacjami pełną parą! Miłego wypoczynku Kochani :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz